sobota, 23 listopada 2013

146 minut pełnych wrażeń!

Idąc na seans "Igrzysk Śmierci" w marcu 2012 roku byłam tak podekscytowana, że gdy dotarłam do kina i zajęłam już swoje miejsce nie mogłam na nim usiedzieć. Pierwszy tom był tak emocjonujący, że nie mogłam o nim zapomnieć przez wiele tygodni, a nawet miesięcy. Byłam przekonana, że skoro książka wywarła na mnie takie wrażenie to film sprawi, że nie prześpię kilku najbliższych nocy. Co prawda przespałam je, ale film naprawdę był świetny, a przynajmniej tak wtedy uważałam. Teraz na przestrzeni czasu sądzę, że był tylko dobry. Oczywiście kupiłam film na DVD i oglądałam go wielokrotnie, ale teraz, gdy zbliżała się premiera "W pierścieniu ognia", nie miałam najmniejszej ochoty, aby ponownie go zobaczyć. To była też jedna z przyczyn, z powodu której nie wybrałam pójścia na wieczorny maraton (inną przyczyną był brak możliwości powrotu do domu w środku nocy).
Od czasu, gdy zaczęły się zdjęcia do drugiej części trylogii starałam się być na bieżąco z najnowszymi informacjami na jej temat. Najgorzej jednak wychodziło mi czekanie na jakiekolwiek zdjęcia z planu, nie wspominając o zdjęciach promocyjnych, które jak wiadomo, pojawiają się w późniejszym etapie produkcji filmu. Jednak, gdy zbliżył się już ten czas, codziennie odwiedzałam polskie i najpopularniejsze na całym świecie "igrzyskowe" strony i czasami jako pierwsza wrzucałam nowe materiały na fanpage'a. Byłam z siebie wybitnie dumna mogąc jako pierwsza pokazać fanom coś, czego nie zobaczą w danej chwili na innych polskich fanpage'ach. Akcja z szukaniem informacji, zdjęć i filmików z planu tak bardzo mnie nakręciła, że "znosiłam jajo" czekając na premierę filmu. Razem z Danielem postanowiliśmy nawet, że wybierzemy się do Londynu na Światową Premierę, ale wieść, że będziemy rodzicami szybko nam ten pomysł wybiła z głowy. Ponieważ w przyszłości odbędą się jeszcze  dwie takie premiery, postanowiliśmy po prostu odłożyć nasz wyjaz w czasie.
Im bliżej było premiery, tym więcej pojawiało się materiałów promocyjnych. Od twórców filmu otrzymaliśmy trzy trailery z czego według mnie ostatni najbardziej zapierał dech w piersi. W sieci można było wyczuć nerwową atmosferę, to napięcie towarzyszące każdemu i to praktycznie wszędzie. Ale im więcej tego było tym bardziej przestałam się tym interesować. Z czasem zrezygnowałam z szukania stillów i oglądania kolejnych fragmentów filmu. Co prawda, bardzo chciałam być na bieżąco z nowościami, ale chęć pozostawienia sobie choć odrobiny tajemnicy zwyciężyła. Nie chciałam oglądać wszystkiego, czym promowano film tuż przed pójściem do kina. Chciałam, aby jednak mnie czymś zaskoczył.
I zaskoczył mnie bardzo.
Im bliżej było do 22 listopada, do premiery ekranizacji drugiego tomu trylogii Suzanne Collins, tym moje obawy co do jakości filmu rosły. Bardzo nie chciałam, aby "W pierścieniu ognia" było podobne do "Igrzysk Śmierci", które teraz według mnie są zaledwie dobre. Mimo zmiany reżysera z Gary'ego Rossa na Francisa Lawrence'a i tak nie mogłam pozbyć się uczucia, że się zawiodę. Całkiem niepotrzebnie. 
Od początku filmu moża było wyczuć nowy klimat, który wprowadził Francis Lawrence. Czuć było tę nutę świeżości i oryginalności, która biła od postaci granych przez Willow Shields oraz Liama Hemswortha, którzy według mnie w pierwszej ekranizacji byli nijacy i tak naprawdę film nie ucierpiałby na tym, gdyby ich w ogóle nie było. Stare jak i nowe miejsca nabrały nowego charakteru, a akcja nie zwalniała ani na sekundę, mimo iż na początku było kilka bardziej statycznych scen. Przyznam, że już w pierwszych minutach bywały fragmenty, na których do oczu nabiegły mi łzy, a potem rzewnie spływały po policzkach. Za wszelką cenę nie chciałam, aby siedzący obok mnie Daniel to zauważył, ale i tak potem okazało się, że zdradziło mnie ciche pociąganie nosem. Same sceny aż tak wzruszające nie były, ponieważ moje ciało bardziej odpowiadało na reakcję postaci, a zwłaszcza Katniss. Razem z nią przeżywałam wszystkie trudne chwile. Bywały momenty, podczas których miałam wrażenie, że znajduję się w środku akcji, zupełnie jakbym była
którąś z postaci. Głównie mam na myśli Tournee Zwycięzców. Muszę wspomnieć także o relacjach postaci, które stały się bardziej wyraziste. Widać jakie uczucia nimi kierują i dlaczego. Szczególnie nakreślona jest postać Katniss, która ciężko znosi myśl o przebytych Igrzyskach. W jej zachowaniu, głosie, a także w jej mimice twarzy widać nieustające cierpienie i rozdarcie między uczuciami do Peety i Gale'a.
W całym filmie nie zabrakło także bardziej pogodnych scen, jak na przykład jazda windą z Johanną Mason po prezentacji trybutów, a także uroczystość w ostatni dzień Tournee Zwycięzców. Szczególnie ta pierwsza scena była ukłonem w stronę umiejętności mimicznych Jennifer Lawrence. Warto też wspomnieć o postaci granej przez Josha Hutchersona, która bardzo dojrzała, przez co została bardziej przeze mnie doceniona.
Tak jak i w książce tak i w filmie zdecydowanie bardziej podobała mi się arena z 75. Głodowych Igrzysk. Konstrukcja, a także i pokazanie jej w ten a nie inny sposób sprawiły, że była przepiękna, ale jednocześnie przerażająca i nieprzystępna. Przygotowane przez Kapitol pułapki robią wielkie wrażenie, choć najmilej wspominam Głoskułki, które swymi krzykami mogą doprowadzić do szaleństwa nawet widza.
Całość podszyta jest niesamowitą muzyką autorstwa Jamesa Newtona Howarda, która na początku mnie rozczarowała, a która w późniejszym czasie sprawiła, że mimo wszystko uważam, iż idealnie oddaje klimat filmu.
Długo będę wspominała ten film, choć z przykrością stwierdzam, że wspomnienie o nim powoli zachodzi mgłą. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, może to z nadmiaru wrażeń, a może mój umysł w ten sposób domaga się ponownego pójścia do kina i zobaczenia "W pierścieniu ognia" raz jeszcze? Tak czy inaczej, na pewno jeszcze raz odwiedzę kino, aby zobaczyć niesamowitą ekranizację drugiej części trylogii Suzanne Collins.

2 komentarze:

  1. Agata Szędzielorz23 listopada 2013 11:05

    Zgadzam się z tobą w każdym szczególe. Nie powiem że miło wspominam Głoskułki, były takie niepozorne a tak potrafiły zaszkodzić. Ja osobiście nie mogę nie wspomnieć o Johannie w którą wcieliła się Jena Malone, bardzo polubiłam tą postać na kinowym ekranie, podobnie jak Finnica. Łzy do oczu napłynęły mi kilkukrotnie, najokrutniejsza była chyba scena podczas tournee, dokładnie w 11 dystrykcie a w chwili gdy Katniss udawała się na arenę i zobaczyłam Cinnę.. aż zasłoniłam sobie usta. Moim zdaniem film za szybko się skończył. Przeżywałam każdą akcję ale film zleciał mi niesamowicie szybko. To było bardzo, bardzo dobrze zagospodarowane 146 minut. Najgorsze jest to, że gdy zobaczyłam zakończenie to zdałam sobie sprawę że znów muszę czekać na nową część, to coś, z jednej strony dołującego, a z drugiej niesamowitego- brakowało mi tego po premierze ostatniej części Harrego Pottera. Cieszę się, że powstał film który wypełnia to miejsce. Nie będę się już dłużej rozpisywać gdyż mam dokładnie te same odczucia co ty. Dziękuję za tą recenzję. Pisz jak najczęściej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę wspaniała recenzja i myślę, że bardzo dobrze opisuje emocja, które towarzyszyły każdemu, kto odliczał z niecierpliwością dni do premiery. Ja osobiście wylałam wiadro łez dziś w kinie i nie będę wymieniała poszczególnych momentów bo było ich zbyt wiele. moje zdanie co do muzyki- MISTRZOSTWO! Od samego początku byłam nią zachwycona :) Czytając recenzję pomyślałam jak to byłoby pojechać na premierę do Londynu ale to pewnie tylko w marzeniach może mieć miejsce ;/
    Podsumowują recenzja bardzo mi się podoba a film jeszcze bardziej :)

    OdpowiedzUsuń